- Pokaż
nam przynajmniej tą skrytkę – powiedziała River. – może znajdziemy tam coś
przydatnego.
Stali w
domu Reyny. Na horyzoncie pojawiła się smużka światła, a niebo w jednej
czwartej już zaróżowiało. Wszyscy mieli opasłe plecaki na plecach i byli ubrani
bardzo ciepło. Grube, polarowe bluzy, spodnie i adidasy. Wyglądali niemal
identycznie – różnili się tylko kolorami. Tak więc, blondynka powtórzyła
czynność, którą kiedyś zrobiła z przymusu „czegoś”. Zeszli po drabinie. Reyna
zapaliła światło i ich oczom ukazało się to dziwne pomieszczenie, ze ścianami
wyłożonymi materiałem i zwisającymi z sufitu zegarami.
- Wooow
– westchnął Brennan, a River ochoczo mu zawtórowała. Wszystko wyglądało jak ze
snu, a pojawiająca się na materiale mgła tylko potęgowała te uczucie.
-
Ostatnio widziałam tu imitację miecza… - szepnęła Reyna. Dopiero teraz odkryła,
że nie może podnieść głosu w pomieszczeniu – po prostu automatycznie zniżała
się do szeptu.
- Czemu
szepcesz? – zapytała zdziwiona River. Reyna popatrzyła na nią dziwnie.
- Nie
mogę mówić wyżej… Myślałam, że wy też…
- Om…
Nie, my chyba… Nie – odparł Brennan. Reyna westchnęła, posuwając się powoli
naprzód. Wreszcie znalazła miecz i wyciągnęła go z tablicy. Trochę to trwało,
bo musiała rozwiązać supły sznurów, ale oprócz tego nie sprawiało to wielkiego
problemu. Nagle imitacja rozbłysła różowym światłem, a gdy ono zniknęło, ostrze
wydawało się o wiele bardziej… ostre i prawdziwe.
- Wooow
– powtórzyła po Brennanie Reyna. – dobra, słuchajcie. Szukajcie tu jakiejś
broni czy… po prostu szukajcie, ok?
-
Jasne. – kiwnął głową Brennan i zaczął grzebać w stercie drewna, zaś River –
między trunkami. Parę minut później chłopak wykrzyknął:
-
Znalazłem łuk! I strzały!
-
Szczęściarzu – mruknęła rudowłosa. – ja szukam i nie znalazłam nawet drzazgi.
O, chwila… Czekajcie. Sekunda. Cztery setne. Chyba coś mam!
- Co? –
zapytała podniecona Reyna, nadal głaszcząc mieczyk. W ciągu tych krótkich chwil
przywiązała się do niego i nie wyobrażała sobie życia, chociaż nawet nie umiała
walczyć. Ale może „coś” jej pomoże?
-
Sztylet! – krzyknęła uradowana. Wyciągnęła spomiędzy kart jakiejś książki broń
o czarnej rękojeści, okrągłym jelcu i niebieskim ostrzu. Sprawdziła, czy jest
ostry na własnej skórze – przejechała nim po dłoni, a gdy na niej wykwitła
różowiótka rana, spod której wydobywały się kropelki krwi. – Woow. Dużo dzisiaj
mówimy wow, ale… WOW! Pani Florence ukryła te bronie pod ziemią! Do czego były
jej potrzebne? – zastanowiła się.
- Nie
ważne. Ważne, że je mamy. W książkach i na filmach zawsze są do czegoś
potrzebne, gdy wyrusza się w podróż – odparł Brennan.
- On ma
rację. Później będziemy się nad tym zastanawiać – rzuciła Reyna, chowając broń
do plecaka. – A teraz chodźmy, bo spóźnimy się na busa.
Więc
wyszli i ruszyli ulicami jeszcze zaspanego miasteczka. Wiatr huczał i stukał w
okna, przynosił ze sobą liście – zielone, złote, brązowe i rubinowe, mroził
ciała i dusze. Reynie wydawało się, że obok nich przechodzą pół-przezroczyste
postacie, jakby trochę oszronione. Kiedy River opowiedziała im o Infrawymiarze,
widzieli więcej, albo przynajmniej ona sama widziała więcej. Blondynka zerknęła
na rudowłosą – od jej serca ciągnęła się cieniutka niteczka unosząca się w
powietrzu, połączona z drugą postacią, jakby zatopioną we mgle, nie, to nawet
nie była postać, tylko bezkształtna masa, na której osadził się kurz. Jednak
Reynie wydawało się, że to właśnie Zortfren. Gdy o tym pomyślała, kontury masy
wyostrzyły się i dziewczyna dostrzegła też, że za nim ciągną się czarne
płomyczki, rozwiewające się. Dostrzegła też oczy – ogromne, białe i puste
kropki. Przełknęła ślinę. A może to nie o nią chodziło w… tej, no…
przepowiedni, właśnie. Bała się widzieć te wszystkie dusze, wydające głuche
krzyki. Nawet nie zauważyła, kiedy w ciszy dotarli do przystanku autobusowego i
usiedli na ławce. Wyciągnęła rękę przed siebie i złapała białą smugę dymu w
powietrzu. Fascynował ją ten świat, ale był… nierealny. Miała wrażenie, jakby
te duchy i straszydła nadal tkwiły w kartach bajki, którą kiedyś czytała jej
mama, o chłopcu, który przyjaźnił się z psem-duszkiem. Przyjrzała się dokładnie
złapanej smużce. Widziała w niej obrazy – tak jak w tym świetle z jej snu.
Pokręciła głową i wypuściła ją spod palców, a ta uniosła się na wietrze i
przekształciła w mini-staruszka, który sunął po ziemi, nie dotykając jej.
- Ty
się dobrze czujesz? – zapytał Brennan, przyglądając się dziewczynie od
dłuższego czasu.
- Ja?
E… A ty? – powiedziała, nie pewna, co miała odpowiedzieć na te pytanie.
Fizycznie – świetnie. Psychicznie – już gorzej.
- To
nie ja łapię nic w powietrzu – odparł. River, choć wcześniej nieobecna i
pogrążona we własnym świecie, teraz się zainteresowała.
- Ty
nie widzisz? – po raz kolejny dziewczyna dostała szoku. Przeczesała palcami
końcówki włosów splecionych w warkocz.
- A ty
widzisz? – zapytała River. Reyna zmrużyła oczy i, skupiając się na czymś mocno,
rzekła powoli:
- Tak.
Widzę. Myślałam, że wy też. Autobus już nadjeżdża. Punkt szósta… Wiemy
przynajmniej, dokąd jedziemy?
- Nie!
– powiedziała wesoło. – Ale się dowiemy od medium. A co dokładnie widzisz?
- No
wiesz… - zaczęła, wstając i zakładając na plecy plecak. – Różne rzeczy. W tym
dusze. Tak sądzę.
Brennan
już stał w środku i kupował pęk biletów, po czym rozdał dziewczynom. Usiedli na
samym końcu pustego czerwoniaka. Chwilę później auto ruszyło.
- Jak
to: dusze? – mruknęła River i zacisnęła usta w wąską linię. Choć zwykle była
przyjacielską i nieśmiałą nastolatką, to nienawidziła, gdy ktoś był lepszy od
niej albo wiedział więcej. To ona jest tu ekspertką od duchów! Nagle Brennan
otworzył usta i szepnął:
- Za
słowami kryją się inne słowa.
- Co? –
Reyna nachyliła się do przodu przez kolana River, żeby lepiej słyszeć, bo
chłopak mówił naprawdę bardzo cicho, nawet sam niebieskooki nie wiedział, czy
dobrze usłyszał, to, co powiedział. Co za nonsens.
- Co? –
odparł przytomnym głosem Brennan.
-
Powiedziałeś coś – odparła River.
- Nie,
ja nic… Nie. Chyba.
Blondynka
wyprostowała się i przylepiła nos do szyby, przyglądając się przechodzącym
duszom. Wyglądały, jakby brodziły w niewidzialnym śniegu. Było ich dużo, na
jednym małym odcinku jezdni ponad dziesiątka. Wyglądało to, jakby obracały się
w czasie. A może w Infrawymiarze go nie ma? Może tam tykanie nigdy nie
rozbrzmiewa, nie brzmią kościelne dzwony ogłaszające pełną godzinę. Po prostu
nie ma tam nic, nic oprócz mieszkańców, a oni po prostu trwają i trwają, a
trwać tak będą już zawsze. Kiedy skończy się Ziemia, nadal tam będą, a kiedy
Kosmos umrze, oni nadal będą chodzić i przyglądać się, jak powoli upada świat,
w którym kiedyś żyli szczęśliwie lub mniej, z którym mają tyle wspomnień, które
chowają w swoich przeźroczystych, oszronionych ciałkach. Nagle zauważyła, że żadna dusza się nie
zawraca, tylko prze naprzód, wraz z autobusem. Wtedy gdzieś w jej umyśle
zrodziła się nazwa. Najpierw nieistotna, kołatała się na obrzeżach jej pamięci,
a potem tak długo i tak głośno brzmiała w jej umyśle, że musiała ją
wypowiedzieć, bo by chyba zwariowała.
- Kalifornia
– niemalże krzyknęła Reyna. Może jej się wydawało, ale dusze zaczęły bić
bezgłośne brawo.
- Co? –
po raz kolejny zapytał Brennan.
-
Kalifornia – powtórzyła. – tam powinniśmy się udać. Ten autobus jedzie do Santa
Fe. Stamtąd tylko Arizona i trafimy do Kalifornii. A Arizonę znam na własną,
malutką kieszeń.
- Ale
Kalifornia to cały stan. I do tego ogromny. Będziemy przeszukiwać miasto po
mieście? – zauważyła River.
Blondynka
westchnęła .
- Nie
mam pojęcia. Ale… tam chyba znajdziemy pierwszą część zegara. Albo chociaż
wskazówkę… Wskazówkę, gdzie to jest.
- Tak,
Kalifornia – rzekł zmienionym głosem Brennan, a potem znowu zapytał
przytomniejszym tonem: - Co?
- Ty
chyba naprawdę jesteś medium. – uśmiechnęła się delikatnie Reyna. Teraz o wiele
łatwiej było jej zaakceptować istnienie świata Po, a nie tylko Przed, gdy
ulicami przesuwały się dusze, a chłopak mówił przepowiednie. Dowody postawiły
to w jasnym świetle. Chyba, że jest wariatką. Ale gdyby była, to by nią była.