piątek, 14 marca 2014

Rozdział VI „DUCHowy Przewodnik”

                - Pokaż nam przynajmniej tą skrytkę – powiedziała River. – może znajdziemy tam coś przydatnego.
                Stali w domu Reyny. Na horyzoncie pojawiła się smużka światła, a niebo w jednej czwartej już zaróżowiało. Wszyscy mieli opasłe plecaki na plecach i byli ubrani bardzo ciepło. Grube, polarowe bluzy, spodnie i adidasy. Wyglądali niemal identycznie – różnili się tylko kolorami. Tak więc, blondynka powtórzyła czynność, którą kiedyś zrobiła z przymusu „czegoś”. Zeszli po drabinie. Reyna zapaliła światło i ich oczom ukazało się to dziwne pomieszczenie, ze ścianami wyłożonymi materiałem i zwisającymi z sufitu zegarami.
                - Wooow – westchnął Brennan, a River ochoczo mu zawtórowała. Wszystko wyglądało jak ze snu, a pojawiająca się na materiale mgła tylko potęgowała te uczucie.
                - Ostatnio widziałam tu imitację miecza… - szepnęła Reyna. Dopiero teraz odkryła, że nie może podnieść głosu w pomieszczeniu – po prostu automatycznie zniżała się do szeptu.
                - Czemu szepcesz? – zapytała zdziwiona River. Reyna popatrzyła na nią dziwnie.
                - Nie mogę mówić wyżej… Myślałam, że wy też…
                - Om… Nie, my chyba… Nie – odparł Brennan. Reyna westchnęła, posuwając się powoli naprzód. Wreszcie znalazła miecz i wyciągnęła go z tablicy. Trochę to trwało, bo musiała rozwiązać supły sznurów, ale oprócz tego nie sprawiało to wielkiego problemu. Nagle imitacja rozbłysła różowym światłem, a gdy ono zniknęło, ostrze wydawało się o wiele bardziej… ostre i prawdziwe.
                - Wooow – powtórzyła po Brennanie Reyna. – dobra, słuchajcie. Szukajcie tu jakiejś broni czy… po prostu szukajcie, ok?
                - Jasne. – kiwnął głową Brennan i zaczął grzebać w stercie drewna, zaś River – między trunkami. Parę minut później chłopak wykrzyknął:
                - Znalazłem łuk! I strzały!
                - Szczęściarzu – mruknęła rudowłosa. – ja szukam i nie znalazłam nawet drzazgi. O, chwila… Czekajcie. Sekunda. Cztery setne. Chyba coś mam!
                - Co? – zapytała podniecona Reyna, nadal głaszcząc mieczyk. W ciągu tych krótkich chwil przywiązała się do niego i nie wyobrażała sobie życia, chociaż nawet nie umiała walczyć. Ale może „coś” jej pomoże?
                - Sztylet! – krzyknęła uradowana. Wyciągnęła spomiędzy kart jakiejś książki broń o czarnej rękojeści, okrągłym jelcu i niebieskim ostrzu. Sprawdziła, czy jest ostry na własnej skórze – przejechała nim po dłoni, a gdy na niej wykwitła różowiótka rana, spod której wydobywały się kropelki krwi. – Woow. Dużo dzisiaj mówimy wow, ale… WOW! Pani Florence ukryła te bronie pod ziemią! Do czego były jej potrzebne? – zastanowiła się.
                - Nie ważne. Ważne, że je mamy. W książkach i na filmach zawsze są do czegoś potrzebne, gdy wyrusza się w podróż – odparł Brennan.
                - On ma rację. Później będziemy się nad tym zastanawiać – rzuciła Reyna, chowając broń do plecaka. – A teraz chodźmy, bo spóźnimy się na busa.
                Więc wyszli i ruszyli ulicami jeszcze zaspanego miasteczka. Wiatr huczał i stukał w okna, przynosił ze sobą liście – zielone, złote, brązowe i rubinowe, mroził ciała i dusze. Reynie wydawało się, że obok nich przechodzą pół-przezroczyste postacie, jakby trochę oszronione. Kiedy River opowiedziała im o Infrawymiarze, widzieli więcej, albo przynajmniej ona sama widziała więcej. Blondynka zerknęła na rudowłosą – od jej serca ciągnęła się cieniutka niteczka unosząca się w powietrzu, połączona z drugą postacią, jakby zatopioną we mgle, nie, to nawet nie była postać, tylko bezkształtna masa, na której osadził się kurz. Jednak Reynie wydawało się, że to właśnie Zortfren. Gdy o tym pomyślała, kontury masy wyostrzyły się i dziewczyna dostrzegła też, że za nim ciągną się czarne płomyczki, rozwiewające się. Dostrzegła też oczy – ogromne, białe i puste kropki. Przełknęła ślinę. A może to nie o nią chodziło w… tej, no… przepowiedni, właśnie. Bała się widzieć te wszystkie dusze, wydające głuche krzyki. Nawet nie zauważyła, kiedy w ciszy dotarli do przystanku autobusowego i usiedli na ławce. Wyciągnęła rękę przed siebie i złapała białą smugę dymu w powietrzu. Fascynował ją ten świat, ale był… nierealny. Miała wrażenie, jakby te duchy i straszydła nadal tkwiły w kartach bajki, którą kiedyś czytała jej mama, o chłopcu, który przyjaźnił się z psem-duszkiem. Przyjrzała się dokładnie złapanej smużce. Widziała w niej obrazy – tak jak w tym świetle z jej snu. Pokręciła głową i wypuściła ją spod palców, a ta uniosła się na wietrze i przekształciła w mini-staruszka, który sunął po ziemi, nie dotykając jej.
                - Ty się dobrze czujesz? – zapytał Brennan, przyglądając się dziewczynie od dłuższego czasu.
                - Ja? E… A ty? – powiedziała, nie pewna, co miała odpowiedzieć na te pytanie. Fizycznie – świetnie. Psychicznie – już gorzej.
                - To nie ja łapię nic w powietrzu – odparł. River, choć wcześniej nieobecna i pogrążona we własnym świecie, teraz się zainteresowała.
                - Ty nie widzisz? – po raz kolejny dziewczyna dostała szoku. Przeczesała palcami końcówki włosów splecionych w warkocz.
                - A ty widzisz? – zapytała River. Reyna zmrużyła oczy i, skupiając się na czymś mocno, rzekła powoli:
                - Tak. Widzę. Myślałam, że wy też. Autobus już nadjeżdża. Punkt szósta… Wiemy przynajmniej, dokąd jedziemy?
                - Nie! – powiedziała wesoło. – Ale się dowiemy od medium. A co dokładnie widzisz?
                - No wiesz… - zaczęła, wstając i zakładając na plecy plecak. – Różne rzeczy. W tym dusze. Tak sądzę.
                Brennan już stał w środku i kupował pęk biletów, po czym rozdał dziewczynom. Usiedli na samym końcu pustego czerwoniaka. Chwilę później auto ruszyło.
                - Jak to: dusze? – mruknęła River i zacisnęła usta w wąską linię. Choć zwykle była przyjacielską i nieśmiałą nastolatką, to nienawidziła, gdy ktoś był lepszy od niej albo wiedział więcej. To ona jest tu ekspertką od duchów! Nagle Brennan otworzył usta i szepnął:
                - Za słowami kryją się inne słowa.
                - Co? – Reyna nachyliła się do przodu przez kolana River, żeby lepiej słyszeć, bo chłopak mówił naprawdę bardzo cicho, nawet sam niebieskooki nie wiedział, czy dobrze usłyszał, to, co powiedział. Co za nonsens.
                - Co? – odparł przytomnym głosem Brennan.
                - Powiedziałeś coś – odparła River.
                - Nie, ja nic… Nie. Chyba.
                Blondynka wyprostowała się i przylepiła nos do szyby, przyglądając się przechodzącym duszom. Wyglądały, jakby brodziły w niewidzialnym śniegu. Było ich dużo, na jednym małym odcinku jezdni ponad dziesiątka. Wyglądało to, jakby obracały się w czasie. A może w Infrawymiarze go nie ma? Może tam tykanie nigdy nie rozbrzmiewa, nie brzmią kościelne dzwony ogłaszające pełną godzinę. Po prostu nie ma tam nic, nic oprócz mieszkańców, a oni po prostu trwają i trwają, a trwać tak będą już zawsze. Kiedy skończy się Ziemia, nadal tam będą, a kiedy Kosmos umrze, oni nadal będą chodzić i przyglądać się, jak powoli upada świat, w którym kiedyś żyli szczęśliwie lub mniej, z którym mają tyle wspomnień, które chowają w swoich przeźroczystych, oszronionych ciałkach.  Nagle zauważyła, że żadna dusza się nie zawraca, tylko prze naprzód, wraz z autobusem. Wtedy gdzieś w jej umyśle zrodziła się nazwa. Najpierw nieistotna, kołatała się na obrzeżach jej pamięci, a potem tak długo i tak głośno brzmiała w jej umyśle, że musiała ją wypowiedzieć, bo by chyba zwariowała.
                - Kalifornia – niemalże krzyknęła Reyna. Może jej się wydawało, ale dusze zaczęły bić bezgłośne brawo.
                - Co? – po raz kolejny zapytał Brennan.
                - Kalifornia – powtórzyła. – tam powinniśmy się udać. Ten autobus jedzie do Santa Fe. Stamtąd tylko Arizona i trafimy do Kalifornii. A Arizonę znam na własną, malutką kieszeń.
                - Ale Kalifornia to cały stan. I do tego ogromny. Będziemy przeszukiwać miasto po mieście? – zauważyła River.
                Blondynka westchnęła .
                - Nie mam pojęcia. Ale… tam chyba znajdziemy pierwszą część zegara. Albo chociaż wskazówkę… Wskazówkę, gdzie to jest.
                - Tak, Kalifornia – rzekł zmienionym głosem Brennan, a potem znowu zapytał przytomniejszym tonem: - Co?

                - Ty chyba naprawdę jesteś medium. – uśmiechnęła się delikatnie Reyna. Teraz o wiele łatwiej było jej zaakceptować istnienie świata Po, a nie tylko Przed, gdy ulicami przesuwały się dusze, a chłopak mówił przepowiednie. Dowody postawiły to w jasnym świetle. Chyba, że jest wariatką. Ale gdyby była, to by nią była.

2 komentarze:

  1. Zmieniłaś nazwę? :)
    W każdym bądź razie podoba mi się rozdział i zachowanie Reyny, typu: "ta staruszka ukryła tu śmiercionośną broń, ale i tak schowam ją do plecaka i szybko pójdę, żeby się nie spóźnić na autobus". xD
    Brennan zaczyna mnie przerażać.

    OdpowiedzUsuń
  2. Cudna Alexandra na szablonie ♥

    Świat Rowling w nowym świetle? W niebie wiedzą, jak to wygląda -> http://heaven-knows-niebiosa-wiedza.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń