piątek, 17 stycznia 2014

Rozdział IV "Ty wiesz"

                Światło. Biegnę i biegnę, mija mnie tysiące obrazów. Czy to galeria sztuki? Wreszcie docieram do źródła. Nagle spadam. Jestem na autostradzie, noc. Nadjeżdża czarne volvo, z drugiej strony ciężarówka. Widzę, że kierowca dużego wozu śpi. Krzyczę, ale nikt mnie nie słucha.
                - Uważaj! – to mój głos. Nagle cały obraz zalewa się wodą. Wpadam w dziurę. Jestem pod ziemią. W oddali błyszczy coś niebieskiego. Idę. Niespodziewanie ze ściany tryska światło, a światło niesie ze sobą obrazy. Chcę się przedrzeć, chcę złapać to coś, ale nic mi na to nie pozwala. Czuję, jak opadam, jak topię się w tym świetle. Nie chcę tego. Krzyczę „Pomocy”. Kamień pęka pod moimi stopami. Nic nie widzę. Tylko biel, a w niej jakieś zamglone obrazy. Dym. Migające czerwono-niebieskie lampy. Słyszę ciche głosy, przeplatające się ze sobą, tworzące niezrozumiałe zdania, nieskładne. Zimne powietrze.
                Idę na dno, zamazane scenki migają mi przed oczami. Zaczynam płakać.

                Reyna obudziła się z krzykiem. Usiadła na skraju łóżka, oddychając ciężko. Wstała i ruszyła do kuchni. Otworzyła lodówkę i napiła się nektaru truskawkowego. Nie chciała tam iść i przeżywać tego głupiego snu setny raz. Odkąd tu trafiła, ten dziwny koszmar nawiedzał ją co noc. Dlatego też często siedziała na fotelu, z nogami podkulonymi i myślała. Nie mogła sobie wymyślić tej ciężarówki ani auta. Było zbyt wiele szczegółów jak na marę.
                Dziś jednak było inaczej. Nie mogła określić, co się zmieniło, ale na pewno coś. Może to, że była coraz bliżej niebieskiego światła, zanim utopiła się w tym białym? Westchnęła, dotykając opuszkiem palca, można by rzec, martwego zegarka. Nagle jednak wskazówka na nim się poruszyła. Znowu to samo, pomyślała blondynka. Zerknęła jednak w kąt, który wskazywał sekundnik. Dużo czasu minęło, odkąd próbowała dostać się pod podłogę.
                Chciała iść z popsutym mechanizmem do zegarmistrza, ale zawsze, gdy już stawała w drzwiach, coś kazało jej zawrócić. Robiła to posłusznie, chociaż najchętniej by po prostu, jak człowiek, dokończyła to, co zaczęła.
                Teraz jednak podeszła do kąta. To „coś” prowadziło ją tam, a ona nie miała na to żadnego wpływu. Położyła na tej desce zegarek. Złoty sekundnik drżał, obracał się po cyferblacie tak szybko, że niemal nie zauważała jego ruchów. Tuż obok nakreśliła palcem jakiś dziwny kształt złożony z kresek. Najpierw od lewego, górnego rogu do prawego dolnego, potem linia przez środek, łącząca ze sobą półkolistą krzywą dwa postałe kąty ostre. Odłożyła zegar i powoli, ostrożnie wyjęła deskę, a w górę wzbiły się tumany kurzu.

                - Słyszałeś to? – zapytała cicho River, leżąc na dużym łożu z baldachimem. W pokoju panował półmrok, trudno było się tu poruszać, ale wtedy zaś zmysł dotyku był potrzebny bardziej niż w ciągu dnia.  Wyczuła pod palcami miękki materac i śliską pościel. Westchnęła cichutko. Kiedy lampka nocna mrugnęła i rozświetliła pomieszczenie mdłym światłem, rudowłosa uśmiechnęła się.
                - Nie bój się, bo ja zacznę – powiedziała, podnosząc się na łokciu. – Spróbuję zasnąć. Tylko nie nisz niczego w domu, ani nie strasz ludzi, rozumiemy się?
                Kołdra natychmiast poszybowała w powietrze i znalazła się w drugim krańcu pokoju.
                - Zortfren – wysyczała. – kurde, daj mi spać! Ty nie musisz, ale ludzie może jednak trochę, co?
                Odpowiedziało jej zrzucenie poduszki.
                - Jesteś nieznośny! – warknęła River  – Obudzisz N… - urwała nagle. Przed lustrem ktoś stał.
                - Zortfren, to ty… prawda? – nic jej nie odpowiedziało, nawet głuchy dźwięk, który miał w zwyczaju często wydawać. – Zo… Zort? To nie jest śmieszne… To naprawdę nie jest śmieszne…
                Postać podeszła do niej szybko i zwinnie. Słabe światełko zapalonej siłą lampki mrugnęło i ukazało twarz przybysza.

                Reyna zeszła na dół po drabinie. Było ciemno jak w grobie. Zaczęła szukać ręką jakiegoś przełącznika, latarki, świecy, czegokolwiek. I kiedy znalazła upragniony włącznik, światło jednej zwisającej z sufitu żarówki słabo oświetliło pomieszczenie. Zasłoniła oczy. Jasność, nawet taka słaba, była dość rażąca, jednak jej oczy szybko przyzwyczaiły się do oświetlenia. Rozejrzała się.
                Piwnica była duża i owalna. Ściany były wyłożone jakimś prześwitującym, błyszczącym materiałem. Wydawał się lekki jak piórko, jednak gdy wzięła go między palce, był ciężki niczym ołów. Kamienna, zimna posadzka. Pełno półek z zakurzonymi księgami, bar z kolorowymi trunkami. Pomieszczenie było dziwne – cały czas słychać było tykanie zegarów. W kąt wciśnięto ogromne bele drewna. Na jednej ze ścian połyskiwał miecz. Reyna nie miała wątpliwości, że to zwykła imitacja – broń biała była ze stali, a nie ze szkła, to po pierwsze. Nagle jej uwagę zwrócił ciemniejszy kawał materiału – tak ciemny, że przysłaniał całą ścianę. Z trudem odsłoniła tkaninę i ujrzała… no, to. Na górze miało koło, wypełnione drewnianym znakiem „X”. Opierało się to na zbitych ze sobą deskach z przyczepionymi z tyłu kółkami zębatymi. Na dwóch grubszych patykach umieszczone były klawiaturki i małe stery. Dół zaś był nałożonymi na siebie kawałami metalu, na których ktoś wyrył różne symbole. [1] Reyna ściągnęła brwi i opuściła materiał. Wzrokiem przeleciała po grzbietach ksiąg. „Filozofia czasu”, „Czas i przestrzeń”, „Pojęcia względne tom 3 – czas” i tak dalej. Dwudziestoparolatka zaczęła zastanawiać się, czy pani Florence nie miała bzika na punkcie czasu. Zerknęła na sufit, który nie zwróciłby jej uwagi, gdyby ni e to, że zwisało z niego setki zegarów – i tutaj wcale nie przesadzam. Setki, a może i tysiące. To było po prostu… magiczne. Dziwny pokój, pomyślała. I wtedy, nie wiadomo skąd, zerwał się mocny wiatr. Blondynka pisnęła zszokowana i pośpiesznie uciekła na górę.
                I może właśnie wtedy uznała, że to wszystko to może jednak nie było tylko nic.

                Brennan leżał z twarzą wciśniętą w poduszkę. W najciemniejszym kącie pokoju, na zielonym fotelu siedziała postać. Oświetlone światłem księżyca były tylko srebrne, męskie buty. Czarnowłosy przewrócił się na bok i gdy przeżył bliskie spotkanie trzeciego stopnia z podłogą natychmiast się obudził. Potarł głowę i zaspany wgramolił się na łoże. Jednak gdy postać wstała tak gwałtownie, że wręcz nie dało się tego nie zauważyć, Brennan zamarł z szeroko otwartymi oczami. Gdzie Muna trzyma dubeltówkę?
                - Kim jesteś? – zapytał powoli. – Nie mam pieniędzy…
                - Nie chcę pieniędzy – szepnął. Jego głos był cichy, ale odbijający się echem, straszny, ale uspokajający. Głos starszej osoby. Z mroku wyłonił się elegancki, zgarbiony staruszek z siwą brodą do kolan. Na głowie miał tylko kilka włosów, białych niczym śnieg. Ubrany był w brązowy, zakurzony garnitur, stare, ale nadal eleganckie, przetarte spodnie i srebrne buty. Tylko te wyglądały na nowe. Podpierał się laską. – A jestem Przeszłością.
                - Bo uwierzę – prychnął.
                - Uwierzysz – powiedział spokojnie, ale wkładając w to dużo wysiłku, a Brennana, choć walczył z tym, ogarnęła głęboka wiara. Czuł, że ten pan ma rację. I jest Przeszłością. Tak, tak właśnie czuła jego dusza, choć mózg nadal nie był zbyt… otwarty na tę propozycję.
                - A teraz powiedz, co wiesz – rzekł. Wyciągnął pomarszczoną dłoń i złapał coś w powietrzu. – Nie mamy zbyt dużo czasu. Teraźniejszość szybko się starzeje, a Przyszłość to niecierpliwa babka. – uśmiechnął się serdecznie. Poprawił brodę, oparł obie ręce o laskę i popatrzył na Brennana wyczekująco.
                - Ale ja… nie wiem – szepnął chłopak. – tego, co rzekomo mam wiedzieć i czego ode mnie oczekujesz.
                - Wiesz, wiesz! – wyrzucił ręce w górę, ale laska nadal pozostawała w tej samej pozycji. Pewnie podpierał ją nogą. – Tylko nie wiesz, czy masz to wiedzieć.
                Brennan spojrzał powątpiewająco na staruszka. Ten westchnął i pokręcił głową.
                - Ty wiesz – powiedział tym samym dziwnym tonem. – i powiesz mi przepowiednię.
                - Trójka ludzi po raz pierwszy się spotyka… - zaczął niepewnym tonem Brennan.
                - Powiesz do końca. Nie opieraj się. Mogę rozkazać ci zrobić wszystko. I ty to zrobisz – wysyczał staruszek. Nie były to słowa skierowane do samego chłopaka, bo zaraz dokończył: - bo jeżeli rozkażę twojemu żywicielowi skoczyć, skoczy. I ty znikniesz. A nie chcę go zabijać. Oboje nie chcemy.
                Coś przemawiało przez Brennana i kazało mu mówić. Szybko, szybko, bardzo szybko, jak jeszcze nigdy nie mówił.
                - Czasy trzy wokół siebie zamyka,
człowieczeństwo z rąk im się wymyka
Runo, co złote jak chleb
Zegar, który przelał niejedną krew
Prób wiele odbędą
Lecz jeżeli się nimi nie przejmą,
znajdą to, czego pragną,
lecz razem z rozpaczą. [2]
                Staruszek uśmiechnął się.
                - Dobra duszyczka – szepnął. Zachichotał cicho i przemienił się w srebrną smużkę dymu, która przeleciała przez ścianę i rozpłynęła się na wietrze. Brennan patrzył otępiale w laskę – jedyny dowód na to, że to stało się naprawdę.

                River zobaczyła piękną, młodą twarz kobiety. Miała malutki, lekko zadarty nosek, pełne wargi i zmarszczki od uśmiechu. Złociste włosy z niebieskimi pasmami – tam, gdzie się pojawiały, czupryna była krótsza i bardziej poszarpana. Ubrana była w równie złotą sukienkę i złote… trampki. Oczy miała białe, zlewały się z białkiem, lecz mimo to kobieta wcale nie wydawała się straszna. Może trochę dumniejsza, ale nadal miła.
                - Jestem Teraźniejszość. – głos miała dźwięczny, mówiła nawet z delikatną melodią. Przywodził na myśl łąkę pełną kwiatów. – Zortuś mi wierzy. Uroczy potworek.
                - Czego ode mnie oczekujesz? – mruknęła River. Z łatwością jej uwierzyła. Od narodzin była oswajana z tym, że gdzieś tam jest to, o czym ludzie stąpający twardo po ziemi nie myślą. Potwory, duchy, widma (tak, to jest różnica). Rudowłosa zaliczała przybyszkę do drugiej kategorii – spokojnych dusz, błąkających się po świecie lub w Infrawymiarze. A Teraźniejszość? Pewnie przydomek nadany w IW.
                - Ja? – zapytała, udając zaskoczenie. – Och, niczego takiego, skarbie. Prawdę mówiąc, przyszłam tu tylko po to, żeby ci coś przekazać. – jej białe oczy zabłyszczały z entuzjazmu.
                - No to przekaż, słucham – powiedziała z uprzejmym zainteresowaniem River. Chciała po prostu iść spać.
                - Trójka ludzi po raz pierwszy się spotyka…
                Po chwili wsłuchiwania się w anielski głos Teraźniejszości, River pokręciła głową.
                - Bzdura. Czemu mi przekazujesz jakiś głupi wierszyk? – zapytała.
                - To przepowiednia, a nie jakiś tam… głupi wierszyczek z bajek dla dzieci! – warknęła. Jej głos teraz stał się chrapowaty i ostry. River miała ochotę skulić się w sobie. – I dotyczy również ciebie. Ale co tam. Wariatki to nie obchodzi!
                - Ja… Przepraszam – pisnęła, nawet nie zwracając uwagi na to, że nazwała ją wariatką. Oczy kobiety nadal słały błyskawice, ale głos na powrót stał się łagodny.
                - Musicie nam pomóc – rozkazała. – Znajdziecie…
                - My, znaczy kto? – wtrąciła Rzeka cicho.
                - Ty, Duchowy przewodnik i Medium.  Znajdziecie…
                - A kto to?
                - CZY DASZ MI WRESZCIE DOKOŃCZYĆ, DO KUR... – podniosła głos i urwała. Westchnęła cicho i poprawiła suknię – Jak już idziemy na łatwiznę, bo oczywiście śmiertelnicy muszą mieć wszystko podane na srebrnej tacy, to niejaka Reyna i Brennan. Czy teraz mogę? – wydęła usta jak naburmuszona księżniczka. Kolejne pasmo włosów skurczyło się i zaczęło powoli zabarwiać na niebiesko.
                - Oczywiście – powiedziała otępiale. Reyna? Brennan? Jak to?
                - Znajdziecie Złote Runo i części rozsypanego zegara, a potem połączycie go za pomocą runa.
                - A gdzie je znajdziemy? – zapytała River. Była ciekawska.
                - Zapomniałam dodać: NIE WIEM, A NAWET JAKBYM WIEDZIAŁA, TO BYM CI NIE POWIEDZIAŁA! – krzyknęła. Jej sukienka zaczęła się wydłużać, nawet u góry, aż za chwilę okalała całą Teraźniejszość, a ta stała się jedynie złotym brokatem rozsypanym na podłodze. Z komody wypadła bluzka, sznurowadło buta i stanik.
                - Zort, wiem, że ostrzegałeś – burknęła. – Chociaż nie. Nie ostrzegałeś, że ta głupia duszka się tu zjawi.
                Z kosmetyczki podniosła się szminka, a nią napisano na lustrze naprzeciwko „Zawsze ja. Co ja jestem, wszechwiedzący?”



[1] Wygląd wzorowany na Drzwiach Maxwella z gry „Don’t Starve”. Gra ktoś?
[2] Nie śmiejcie się, nie jest ze mnie poetka, bo wierszy pisać nie umiem, ni w ząb :p

OPIS UZUPEŁNIĘ JUTRO!!

2 komentarze:

  1. Miałam do nadrobienia rozdział 3 i 4, ale teraz już przeczytałam oba i jestem gotowa do komentowania.
    Przepowiednia jest według mnie cudowna! *.* zresztą tak samo jak oba rozdziały. Naprawdę super pomysł, taki magiczny. Nie da się tego opisać.
    Zauważyłam jeden błąd, a właściwie nie błąd, a zjedzenie literek.
    Spróbuję zasnąć. Tylko nie niszCZ niczego w domu [...]

    Czekam na nowy rozdział i życzę Ci dużo weny. I niech kolejny rozdział będzie dłuższy *__________*

    OdpowiedzUsuń
  2. Łał, Zort to duch. ^^ Już go lubię. Teraźniejszość i Przeszłość mnie przerażają.
    Czekam na ciąg dalszy!

    OdpowiedzUsuń