czwartek, 2 stycznia 2014

Rozdział III "Zortfren"

                Minęły dwa tygodnie i pół od tamtych zdarzeń. Reyna poznała bliżej River, a także Brennana. Odkryła, że nastolatka skrywa chyba jakiś sekret, bo gdy krew nagle zaczynała kapać jej z nosa, a ona wpatrywała się nieprzytomnie w jeden punkt, to po „wróceniu” na ziemię tłumaczyła, że zwyczajnie naruszyła sobie coś w nosie podczas zabawy z młodszym kuzynem. Może to coś poważniejszego? Blondynka martwiła się o dziewczynę, mimo, iż jeszcze nie była z nią w bliższych związkach niż koleżeństwo.
                Za to z Brennanem zaprzyjaźniła się bardzo szybko. Chłopak, rok starszy od niej, był bardzo zabawny i otwarty, więc poszło jak z płatka. Jednak w parze z tym, przynajmniej w jego przypadku, szła trochę bardzo mocna porywczość i delikatna dziecinność. Mimo tego go polubiła, bo przecież każdy ma jakieś wady i nie mogła mu wytykać jego wyrywania się z motyką na słońce. Teraz przykładała słuchawkę do ucha, czekając na to, aż Brennan skończy coś robić.
                W tym czasie poprawiła bladoniebieską koszulkę na ramiączka i jeansowe szorty, które jej się przygięły od dłuższego siedzenia na kanapie. Wpatrywała się w stolik do kawy, potem w samą kawę, zerknęła na telewizor, a na końcu utkwiła wzrok w szarych skapterkach w świąteczne reniferki z czerwonymi noskami. Nie było jeszcze świąt, ba, nawet nie zanosiło się, żeby były, a mimo to lubiła je zakładać nawet w słoneczną pogodę, która już na stałe zapanowała na przedmieściach. Brennan tłumaczył jej wczoraj, że, według metorologów, mamy kosmiczne wahania pogody w lato, ale tylko wtedy. W pozostałych porach roku, można powiedzieć, iż Texas jest już całkowicie nasłoneczniony.
                - Spotkamy się? Znam świetną knajpkę, nawet niedaleko – rzekł Brennan. Reyna zerknęła z niedowierzaniem na okno.
                - Jest ciemno jak w dupie, za trzy godziny zaczyna się nowy dzień, a ty chcesz się spotkać?
                - A czemu nie! – wykrzyknął z radością.
                - E… W sumie – powiedziała zamyślonym tonem – Niech będzie. Tylko się przebiorę w coś cieplejszego. Mam na sobie podkoszulkę i krótkie spodenki, więc wiesz. – roześmiała się. – Spotkajmy się za dziesięć minut pod twoim domem.

                Kiedy stanęła naprzeciwko bramy, Brennan już na nią czekał, ubrany w ciepłą, ciemną bluzę.
                - Mam nadzieję, że to jest naprawdę niedaleko – rzuciła. – Nie lubię marznąć. – przyznała z uśmiechem. Ruszyli wąskim, trochę nierównym chodnikiem, oświetlonym jasno przez lampiony. Te stylizowane na stare, nowożytne lampy, wyglądające jakby miały trzy „główki”, były piękne, choć zielony lakier zaczynał z nich obłazić, to jednak tworzyły przyjemną atmosferę. Wydawały się prowadzić drogę w określonym kierunku, ponieważ nawet gdy skończyła się uliczka, zakręcały łagodnie w stronę bramy. Stał tam budynek, z neonem wywieszonym idealnie na środku dwupiętrowej budowli „Jabłecznik, karczma i motel w jednym!”. Tuż obok świeciło ogromne jabłko, przeżarte przez uśmiechniętego robaczka. Knajpka wywarła przyjazne wrażenie, mimo tego, że nowoczesne neony gryzły się ze spokojną aurą miasteczka.
                Weszli do środka. Reynę uderzył zapach mięty, naleśników i piwa – jednak gdzieś w tle przesnuwał się aromat jabłek.
                Karczma okazała się być ogromnym pomieszczeniem, pomalowanym na jasnoczerwony, wyprany z mocnych odcieni kolor. Pod oknami były ustawione okrągłe, kremowe stoliki, a przed nimi po trzy, obite skórą w takim samym kolorze, miękkie fotele. Po lewej od nich ustawiony był bar o białej barwie, otoczony zewsząd wysokimi stołkami. Przy prawej ścianie, na jej środku, wesoło trzaskał kominek. Wszędzie wisiały zdjęcia i obrazy, głównie natury, ale znalazła się też enigmatycznie uśmiechnięta kobieta na pstrokatym tle. Z powodu mimiki twarzy przypominała Mona Lisę, ale widoczne były ogromne różnice, od tak prostych rzeczy jak włosy, przez ubrania, do tego, że to w ogóle nie był jej portret.
                Zajęli stolik blisko kominka, a gdy podeszła do nich kelnerka ubrana w czerwoną koszulę, czerwone rurki, czerwone szpilki, czerwone korale i która miała długie, proste, równie czerwone włosy, złożyli zamówienia.
                - Może naleśniki z bitą śmietaną i jagodami oraz jabłecznik – powiedziała Reyna.
                - A ja wezmę ciasto miętowe – zawołał wesoło Brennan. Gdy kelnerka odeszła, mężczyzna zapytał: - Co o niej myślisz?
                - Jest… Hm, jakby to ująć… - udała, że się zastanawia. – Jest czerwona. Odrobinkę.
                Czarnowłosy zaśmiał się.
                - Bije po oczach, co? Zaskoczę cię – nazywa się Red. Uznała, że jej imię to przeznaczenie – rzekł.
                - To dziwne. To imię nie pasuje do niej – wyznała zamyślonym tonem Reyna i oboje wybuchli śmiechem. Kilka minut później na ich stoliku znalazły się parujące, cieplutkie dania. Zjedli, dopchnęli ciastkami i popili colą.
                - Utyłam chyba z dziesięć kilo – westchnęła blondynka. – Ale żarcie mają tu boskie.
                - Normalnie brzuch ci wyłazi – zauważył ironicznie Brennan. – Nie rozumiem czemu wy, kobiety, zawsze myślicie, że jesteście grube. Moja siostra też tak ma. A jesteście obrzydliwie chude. Jak kościotrupy. Ble.
                - Nie prawda – zaprotestowała. – Nie wszystkie.
                Chłopak przekrzywił głowę na bok jak szczeniaczek i wystawił język.
                - A wcale, że tak!
                Nagle na środku sali stanęła Red z mikrofonem w dłoni.
                - A teraz atrakcja wieczoru! Lampiony i fajerwerki, specjalnie dla naszych klientów! – krzyknęła z wielkim uśmiechem na twarzy.

                Rudowłosa dziewczyna siedziała na parapecie, patrząc w ciemne niebo, upstrzone gwiazdami. Przypominało to płaszcz narzucony na ramiona nieboskłonu, atramentowy w białe, malutkie diamenciki.
                - River, wszystko ok? – zapytał spokojnie mężczyzna w średnim wieku, pochylający się nad masywnym komputerem, przypominającym te z filmów sciene-fiction.
                - Ja… Ja… - zaczęła, ale szybko spuściła głowę z ustami ustawionymi w cienką linię. Westchnęła głęboko i potarła kark. – On się nie odzywa. Wiem, że tu jest, ale… Martwię się. Powiedział, że chce obejrzeć pokaz fajerwerków. Nigdy ich nie widział. Boję się, że ktoś coś zauważy… i…
                - Jak mają go zauważyć? Zortfren jest bezpieczny, a pozatym jestem pewien, że sobie poradzi. Poczułabyś coś, gdyby go nie było. – uśmiechnął się szeroko.
                - To… Tak… Tak, chyba masz rację. Gdyby miał kłopoty, szybko by wrócił.
                - Właśnie. Albo krzyknął, ewentualnie rzuciłby stołem w ścianę. – zaśmiał się brunet.
                Cisza. W niebo puszczono pierwszy lampion.

                Duża grupa ludzi stała przed karczmą „Jabłecznik”. Wśród nich znaleźli się także Brennan i Reyna. Właśnie wypuszczali w górę lampion.
                - Niesamowite – szepnęła blondynka, wsadzając kosmyk włosów za ucho.
                - Prawda? – odszepnął.
                Milczała, wpatrując się w Red, rozstawiającą całe mnóstwo fajerwerków. Nagle zrobiło jej się strasznie zimno. Oddech ściął mróz, chociaż nie było aż takiego chłodu. Przynajmniej inni go nie czuli. Włosy rozwiał wiatr. Czuła czyiś dotyk, ale to pewnie ta przepychająca się grupka dzieciaków, która wkładała paluchy wszędzie, byleby tylko być najbliżej czerwonowłosej kobiety. I zanim jeden natrętny chłopiec dał nura pod jej dłoń, nie zapominając przy tym, żeby ją kopnąć buciorem w łydkę, wszystko ustało.
                - Coś nie tak? – zapytał Brennan.

                - Nie, nie. – pokręciła głową z uśmiechem. – Wydawało mi się.

Od autorki: Rozdział nie został sprawdzony pod względem ortograficznym, przepraszam. Tak samo jak inne. Jestem leniem.
Potem nie będę miała czasu dodać, więc... Tak samo, jak napisać, przepraszam, że krótki. Następny będzie dłuższy. 
Rubryczkę uzupełnię potem, w weekend. A teraz czeka mnie fascynujący świat fizyki. Zzzz.
Co myślicie o River? Lubię ją nawet bardziej niż Reynę. Będzie grała kluczową rolę w tym opowiadaniu, a także jej kolega. No i powiedzcie, jakie wrażenie wywarł na Was Zortfren?

2 komentarze:

  1. Zortfren ma dziwne imię. No i jest niewidzialny. Hehehehe.
    Ja mam takie dziwne wrażenie, że mieszkańcy AS są szurnięci. Mają świra na punkcie jabłek. Jabłko tu, jabłko tam. Oszaleć można, ale rozumiem doskonale, że każdy ma jakieś fetysze. xD

    Szczęśliwego nowego roku, Pingwinie!

    Na Asku wspomniałam, że mam laptopa (którego dostałam 30 grudnia, heh), więc jak znajdę sobie Minecrafta, to będziemy mogły zagrać! Oł jeah. A tak w ogóle. Masz Skype'a? :)

    Z pozdrowieniami dla mojego męża, który jest kobietą. LeeYum aka Owca aka dziewczyna Deana i Sama Winchesterów, która powraca na Piekielne Wrota oraz swój stary blog o adresie www.skarb-lucyfera.blogspot.com oraz zaprasza cię tam. ;D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ach i zapomniałam. River jest... taka dziwna i tajemnicza. Już chcę poznać jej sekret!

      Usuń